Tata Jan Nowicki 1915-1978

Syn Franciszka Ksawerego i Heleny z Dowgirdów. Brat Michała i Teresy. Mąż Hanki z Dąbrowskich (córka Ewa) oraz Romany Barbary z Lejów (dzieci Dotka i Tomek)
Urodził się 24 listopada 1915 w Kijowie. Został ochrzczony 20 marca 1916 w kościele św. Mikołaja w Kijowie, chrzestnymi byli Józef Nowicki, prawdopodobnie nasz pradziadek i Wiktoria Chilkiewicz, siostra Antoniny z Kłopotowskich Dowgirdowej, matki Heleny.
Po ewakuacji rodziny z Kijowa do Warszawy w 1919 początkowo uczył sie w domu, a potem w Liceum Władysława IVgo na Pradze. Studiował medycynę w Szkole Pochorążych Sanitarnych, gdzie zdobył dyplom lekarza tuż przed wojną.
W grudniu 1939 ożenił się z Hanką Dabrowską i miał z nią córkę. Hanka zginęła w Powstaniu 1944.
W 1949 ożenił się powtórnie z naszą mamą Romaną Barbarą Lejanką, której był też drugim mężem. Mieli nas dwoje.
Zrobił doktorat, został docentem, a potem profesorem chirurgii piersiowej i sercowej. Zmarł na białaczkę 12 stycznia 1978 w Warszawie. Pochowany w grobie rodzinnym na Powązkach.

Tata opowiadał nam niewiele.

Może dlatego czasy naszej młodości nie skłaniały do mówienia w domu rzeczy, które dzieci mogłyby powtórzyć potem w szkole, może ze względu na przeszłe małżeństwa obojga rodziców, żeby dzieciom nie wprowadzać w głowach zamętu, a poza tym był zasadniczo małomówny.
Pytany o Nowickich mówił, że zgodnie z nazwiskiem (nowi) muszą pochodzić albo od Żydów, albo od Tatarów,
a zresztą Nowickich jest jak psów, choć my nie wypadliśmy sroce spod ogona.

Wspominał, że w rodzinie miał niemiecką grafinię i Rosjankę.
Bardzo był zaprzyjaźniony z kuzynami Dowgirdami, Adamem, też lekarzem w Białymstoku i Jerzykiem mieszkającym w Górze Kalwarii. Opowiadał nam trochę o Dowgirdach. Utrzymywał też dobry kontakt z Witoldem Nowickim, bliskim krewnym, ale nie wiedzielśmy wtedy jakim dokładnie. Jednak nie opowiadał nam ani o swoim ojcu Franciszku, ani o swoim bracie Michale, ani o swoim stryju Zygmuncie, o ktorym dowiedzieliśmy się w czterdzieści lat po śmierci Taty. Nie powiedział jakie dokładnie było pokrewieństwo z Witoldem. Świat Nowickich jakby nie istniał.
Krewni Taty znani nam z młodości
Zosia, Adam, Jerzyk
z dziećmi ok. 1960
Witold i Ela
z synami ok. 1946

Z powiedzeń Taty pamiętam:
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Albo trzeba wyciąć, albo się samo zagoi.
Nie należy iść do łóżka z kimś, z kim nie byłoby się w stanie ożenić.

Изо всех француских виноградных вин я предпочитаю Согнас, так как он лёгкий, ароматический и безхмельный.
Шла бабушка по дорожке, за неё мотоциклет. Мото цикель цикель цикель и бабушки больше нет.

Tata czytał nam na dobranoc. Pamietam: Trylogię, Księgę Dżungli, Takie sobie bajeczki. Uczył siatkówki i kopania w piłkę. Grał w tenisa, znał bardzo dobrze pięć języków.

Wspomnienia Dotki z uzupełnieniami Tomka

Początki

Nazwisko Nowicki było pod koniec XX wieku 24. co do popularnosci w Polsce. Szukałam, zgodnie z sugestią Taty, neofitów Żydowskich. Mimo, że znalazłam dużo przykładów zmiany nazwiska ochrzczonych Żydów na Nowicki nie przybliżyło mnie to do naszych przodków. Potem jednak przypomniałam sobie, że w akcie urodzin/chrztu Taty jest wyraźnie powiedziane, że jego ojciec Franciszek Ksawery Nowicki pochodzi z rodziny szlacheckiej. Istnieją 2 wersje tego świadectwa jedna pisana ręcznie i druga napisana na maszynie, która ułatwia odczytanie dokumentu bez wytężania wzroku.
Później udało nam się zdobyć skan wpisu metrykalnego chrztu Taty i jego brata, stryja Michała, a także wpis o ślubie ich rodziców.
Tato nie rozwodził się o swoim pochodzeniu. W czasie naszego (mojego brata Tomka i mojego) dzieciństwa panował ustrój komunistyczny, zwany eufemistycznie socjalizmem, wrogi dawnym warstwom panującym i rodzinnym majątkom. Lepiej było nie mówić, że pochodzi się ze szlachty, ani że rodzina była przed wojną zamożna. Jeszcze w 1968 r., kiedy zdawałam na medycynę kandydaci pochodzący z ludu dostawali dodatkowe punkty na egzaminie wstępnym za pochodzenie, co ułatwiało im przyjęcie na studia. To nie przeszkodziło zdać mi studia z 4.lokatą.
Tata urodził się w Kijowie. Jego rodzice, nasi dziadkowie, Franio i Hela pobrali się tam w 1913 roku w kościele św. Aleksandra, a dzieci chrzcili w nowym kościele św. Mikołaja. Rodzina mieszkała prawdopodobnie w domu Józefa na Kierosinnej 23. Dowgirdowie nie byli zbyt ustabilizowani i zmieniali kijowskie adresy, a Józef miał stałą prace firmie Greter i Krywanek, zasiadał w radzie miejskiej no i miał dom. Z dokumentów SGH wiemy, że Franio mógł zostać asystentem na Uniwerstytecie, ale z powodów finansowych musiał pracować zarobkowo, nie przelewało się więc młodym i dlatego przypuszczam, że mieszkali przy rodzinie. Zresztą nie ma ich osobnego adresu w almanachach Wies' Kiev.
Metryki
Kościół św. Aleksandra w Kijowie 1915
Metryka ślubu Frania i Heli
Plan domu Józefa na Kierosinnej 23

Kościół św. Mikołaja 1915.
Metryka chrztu Misiutka.

Metryka chrztu Janka.

Tłumaczenie.
Tłumaczenie.
Franio musiał po studiach zarabiać

Z Kijowa do Warszawy

Przeprowadzka, a raczej ucieczka z Kijowa do Warszawy odbywała się w dramatycznych warunkach. Franio był w wojsku. Po ekspresowym przeszkoleniu artyleryjskim w Kijowie był w wojsku carskim, a po wybuchu rewolucji w III. Korpusie Polskim gen. Hallera. 20 kwietnia 1920, jeszcze przed wejściem do Kijowa wojsk Piłsudskiego, rodzina opuszcza wygłodzone i wymęczone miasto i przez Kosiatyń, Żmerynkę i Murafę wydostaje się do Warszawy.
W Kijowie zostały siostry Heli, Ida i Nusia z matką Antoniną. Udało im się dostać do ostatniego pociągu i dotrzeć szczęśliwie do Warszawy. Gdzie był ich ojciec Aleksander, nie wiemy. Nie wyjechał do Polski i wg niepotwierdzonych danych zmarł w Kijowie w 1921, chociaż jeszcze w 1914 pracował na kolei daleko poza Kijowem.
Mniej szczęścia miał brat Frania, Zygmunt, też artylerzysta i żołnierz Korpusu. W czasie (prawdopodobnie) podróży z Kijowa do Warszawy zmarła jego, świeżo poślubiona żona Jadwiga Maria z Kraczkiewiczów i ich synek Henio.
Franio był krótko w szkole artyleryjskiej w Toruniu, gdzie szkolił przyszłych kononierów z francuskich podręczników i instrukcji obsługi. Tam też był Zygmunt.
W Warszawie Nowiccy mieszkali najpierw na Górskiej potem na Nowym Zjeździe, skąd przez Most Kierbedzia Janek i Misiutek, po nauce podstawowej (3 lata) w domu (albo w prywatnej szkole pani Kamienieckiej), chodzili do Gimnazjum Władysława IV. na Pradze (8 lat). Zachowane są ich podpisy na liście gratulacyjnym od narodu polskiego do narodu amerykańskiego z okazji 150 urodzin Stanów Zjednoczonych. Jest tam też podpis Michała Dowgirda, nauczyciela matematyki, który w Kijowie uczył Helę i Idę w gimnazjum. Kuzyn Michał był synem Tadeusza, a bratankiem naszego pradziadka Aleksandra, ojca Pań, dziadka Janka i Misiutka.
W 1928 urodziła się siostra Janka i Michała, Tenia.
Potem, w lecie 1933, Nowiccy przenieśli sie na Chłodną 5.
W Warszawie
Nowy Zjazd 4.
Most Kierbedzia.
Gimnazjum Władysława IV.

Podpisy
Michała i Jana.
Podpis
Michała Dowgirda.
Chłodna 5.
Wyższy dom po lewej za kościołem.
Jan, Helena, Michał
1925.

Jan, 10 lat
1925.
Michał, 11 lat
1925.
Jan, Tenia, Michał
październik 1932.
Tenia, 9 lat, 1937
Foto Zygmunta ?

Studia

Po maturze w 1933 Janek studiował medycynę na Uniwersytecie Warszawskim jako słuchacz Szkoły Podchorążych Sanitarnych, ponieważ rodziców nie było stać na opłacenie studiów obu synów. Szkoła ta, Podchorążówka, mieściła się w Zamku Ujazdowskim. Tato zawsze wspominał, że nie znosił wojskowego drylu. Jednak podczas studiów w Szkole Podchorążych poznał wielu kolegów, z którymi utrzymywał kontakt do końca życia, a z których kilku zostało słynnymi profesorami po wojnie (Prof. Jan Nielubowicz, Prof.Jan Kwoczyński, Prof. Rudowski, Dr Felicjan Loth, Dr Wiesław Rott, Dr Mirosław Vitali).
Teresa wspominala w liście do autora wspomnień z Podchorążowki, że studiowal tam rownież jej kuzyn Tadeusz Nowicki - nie bardzo go widzę w drzewie.
W tym czasie Michał studiował geodezję na Politechnice Warszawskiej. Udało nam się zdobyć trochę dokumentów na ten temat.
Zosia [Dowgird] opowiadała jak w czasie studiów odwiedzała rodzinę Nowickich na Chłodnej. Pierwszy raz kiedy zadzwoniła do drzwi otworzył je dziadek Franio. Spytałam jaki był. Powiedziała, że był profesorem, ale nie znała go zbyt dobrze. Nic nie wiedziała o jego rodzeństwie.
Czas studiów
Pałac Ujazdowski.
Może jest tu Tata.
Dobre źródło

Lista Promocji XII.
Studenci Jan i Michał
Student Jan
Student Michał

Wojna

Dyplom lekarza Tato otrzymał 31 maja 1939 r., a już 24 sierpnia został powołany do wojska. Brał udział w kampanii wrześniowej w 17 Dywizji Piechoty w okolicach Puszczy Kampinoskiej. Był dowódcą plutonu w Kampanii Sanitarnej. Został poważnie ranny w prawe udo, miał uszkodzoną kość. We wrześniu 1939 r. dostał się niewoli niemieckiej pod Modlinem, a następnie został przewieziony do obozu jenieckiego w Działdowie. Z powodu rany był umieszczony w obozowym szpitalu. Dzięki determinacji brata Michała i przyszłej żony Hanki Dąbrowskiej, którzy pojechali do Działdowa udało się go wykupić z obozu. Pierwszego listopada 1939 r, został zwolniony z obozu jako ranny i lekarz i furmankami przewieziony do domu. Michał specjalnie dla brata przywiózł duży kożuch, którym okrywano rannego Janka.
Małżeństwa
Akt ślubu Michała i Haliny
świadkami byli bracia:
Janek i Jerzy Oziębło.
Katedra pw.
św. Jana
---
Akt ślubu Janka i Hanki
świadkami byli brat
Michał i lekarz Tadeusz Charemza.
Kościół pw.
św. Stanisława Kostki
---

Michał i Halina
Zdjęcie ślubne.
Janek z Hanką
---
Franio, Hanka, Ewunia, Janek.
---


Michał ożenił się w lecie 1939, tuż przed wybuchem wojny, z Haliną Oziębło. Niestety w ciągu roku został schwytany w łapance i wysłany do Auschwitz, gdzie zginął w grudniu 1940.
27. grudnia 1939 r. (dziewięć dni po śmierci swojej babci Elżbiety) Janek ożenił się z Hanką Dąbrowską córką Stefana i Zofii z Kemmerów. Ślub odbył się w kościele Św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Młodzi zamieszkali w Pałacu Staszica na Krakowskim Przedmieściu. W 1941 (16 kwietnia) przyszła na świat Ewa Nowicka, moja przyrodnia siostra. Hanka zginęła w 1944 r. podczas Powstania Warszawskiego w wyniku ostrzału granatnikiem ulicy, którą przechodziła.
Po powrocie z niewoli Tato pracował początkowo w Szpitalu Miejskim im Św. Łazarza (ul. Książęca i pawilon na Smolnej) (1.01.1940-31.12.1941) jako wolontariusz w oddziale skórno-wenerycznym dla dzieci, a następnie w Szpitalu Miejskim Zakaźnym na ul. Chocimskiej (1.01.1942-31.08.1944) jako asystent na oddziale duru plamistego.
W swoim życiorysie z 1950 roku Tato wspomina, że w czasie okupacji wielokrotnie przechodził zapalenie szpiku kostnego (i sądząc z objawów sepsę – to moje rozpoznanie). Czas spędzany na leczenie szpitalne poświęcił na samodzielną naukę angielskiego. Zawsze mi mówił, że najważniejszym czynnikiem, dzięki któremu dobrze poznał ten język było czytanie kryminałów Agathy Christie.
W wyniku wsypy w styczniu 1944 Franio został aresztowany, osadzany na Pawiaku i wkrótce rozstrzelany.
Dokumenty okupacyjne
Legitymacja inwalidzka 1940
Legitymacja inwalidzka 1940
Kennkarta 1942

Powstanie

Dom na Chłodnej został zniszczony na początku Powstania podczas akcji odwetowej Niemców i tzw Rzezi Woli. Mam skan fotografii domu od Teresy, którą poprosiłam, żeby odtworzyła plan mieszkania,
Po wybuchu powstania Janek musiał się przedostać z domu (na Chłodnej) do szpitala. Opowiadała mi o tym Tenia. Udało mu się uniknąć śmierci, ponieważ był wysportowany i szybko przebiegł pod ostrzałem baterii niemieckiej z ul. Waliców. Prawdopodobnie nie dotarł do wyznaczonego szpitala. Wg relacji biograficznej z książki „In memoriam” był komendantem szpitala powstańczego. Nie mamy innego, niezależnego potwierdzenia tej komendantury.
W czasie Powstania Warszawskiego pracował w szpitalu powstańczym na ul. Konopczyńskiego 3 i 5/7, pod pseudonimem „Długi”. Z kolei wg relacji świadków tych wydarzeń sanitariuszki Ireny Zatryb Baranowskiej i studentki medycyny Danuty Bujalskiej opisanych w portalu Fundacji Warszawskie Szpitale Polowe Tato był wolontariuszem, który dołączył do personelu tego szpitala w pierwszych dniach sierpnia 1944 r.
Notka w powyższym portalu Warszawskie Szpitale polowe: Dr Stefan Żegliński, chirurg 2024, miał 36 lat, gdy został komendantem powstańczego szpitala polowego batalionu NOW-AK Harnaś. Oprócz komendanta i Bujalskiej, w szpitaliku pracowali na stałe wolontariusz dr Jan Nowicki oraz studentka medycyny Eulalia Szymańska. Wyższy personel medyczny uzupełniali chirurg dr Kaczorowski, ze szpitala Św. Ducha, i dwaj inni lekarze o nieznanych nazwiskach.
W połowie sierpnia Tata sam stał się pacjentem szpitala z powodu zranienia nogi i odnowienia zapalenia szpiku. Wg Teni stało się to, kiedy Tato przechodził przez płot w poszukiwaniu materiałów opatrunkowych dla szpitala polowego. Było to już niedaleko od tego szpitala powstańczego, do którego donieśli go harcerze na drzwiach. Został zoperowany bez znieczulenia przez kolegę, któremu sam dawał mu instrukcje jak to zrobić. Już po kilku godzinach zaczął udzielać pomocy powstańcom. Po jakimś czasie znowu podjął pracę w szpitalu.
Po upadku dzielnicy Powiśle udało mu się załatwić z Wermachtem ewakuację rannych szpitala powstańczego do stałych szpitali w Milanówku i Podkowie Leśnej. Było to możliwe, ponieważ bardzo dobrze mówił po niemiecku. Taką relację pamiętam z opowiadań Taty, jednak nie pamiętam dokąd była organizowana przez niego ewakuacja. Wg relacji Dr Bujalskiej tę ewakuację załatwił Dr Żegliński. W 1.X. 1944 r. zgłosił się do Szpitala Wolskiego, oddziału ewakuowanego do Puszczy Mariańskiej. W tym szpitalu przy Płockiej 26, po wojnie pod nazwą Instytut Gruźlicy i Chrób Płuc, pracował do śmierci.
W Olszance w Puszczy Mariańskiej rozpoczął pracę w oddziale chirurgicznym kierowanym przez znakomitego chirurga dra Leona Manteuffla. Po wyzwoleniu Warszawy Tato pomagał w powrocie szpitala Wolskiego z Olszanki na Płocką. Na prośbę Dr Janiny Misiewicz, dyrektor szpitala, zorganizował wagony kolejowe niezbędne do ewakuacji. To również mu się udało z powodu dobrej znajomości niemieckiego. W tym czasie na rowerze objeżdżał okolice w poszukiwaniu rodziny. Babcia Helena, Ida, Nusia i Teresa po upadku powstania znalazły się w obozie w Pruszkowie, jak większość warszawiaków.
28. stycznia 2017 rozmawiałam z Teresą hospitalizowaną z powodu masywnej zatorowości płucnej. W rozmowie wspomniała, że przed dotarciem do obozu w Pruszkowie Panie znalazły się w kościele Św. Wojciecha. Tam w punkcie sanitarnym prowadzonym przez Szarytki Nusia dostała dużo ligniny niezbędnej do pielęgnacji stomii, którą miała po operacji wrzodu jamy Douglasa. W obozie w Pruszkowie cudem udało im się odnaleźć maleńką Ewę (lat 3), która była ewakuowana z Siostrami Szarytkami z Tamki i swoją opiekunką. Teresa (wówczas lat 16) opowiadała, że na jej widok opiekunka czym prędzej przekazała jej Ewę i wysypała na bruk wszystkie rzeczy dziecka, bo chciała zachować walizkę. Teresa zebrała te rzeczy w tobołek zrobiony z koca. Dzięki Teresie i jej śmiałemu planowi rodzina uciekła z obozu. Teresa zaproponowała, żeby się rozdzielić. Teresa z Ewą podeszły do wartowników udając, że są osieroconymi siostrami, i pozwolono im opuścić obóz. Babcia, Ida i Nusia dołączyły nieco później. Przez pewien czas mieszkały u miejscowego lekarza w stodole, gdzie nareszcie dostały czystą bieliznę i ciepłą zupę. Któregoś dnia Teresa będąc w domu usłyszała z podwórka głos swojego brata Janka. Nusia stwierdziła, że musiała się przesłyszeć. A jednak to był Janek.
Cała rodzina przedostała się do oddziału szpitala Wolskiego w Olszance w Puszczy Mariańskiej (woj. skierniewickie). Tato pracował na oddziale chirurgicznym, Babcia Helena opiekowała się Ewą, a Teresa i Ida pomagały w pracy oddziału, jako salowe. Nocowali na oddziale szpitalnym, oddzieleni kotarą od rannych. Każdej nocy Ewa budziła się i strasznie płakała (jak mówiła Teresa „ryczała”) dając się uspokoić jedynie Babci.

Po wojnie

Po powrocie do Warszawy Tato stwierdził, że rodzina powinna nadal trzymać się szpitala. Był to najlepszy pracodawca w kompletnie zrujnowanej stolicy. Z tego okresu pochodzą podania Idy i Teresy o ponowne zatrudnienie w szpitalu. Tato zamieszkał na terenie szpitala, a Panie z Tenią i Ewą naprzeciw, w wypalonej kamienicy na Płockiej 31 m 18. Sami odgruzowali mieszkanie i urządzili się tam w pokoju z kuchnią i balkonem wychodzącym na podwórko na 1.piętrze. Pamiętam dobrze to mieszkanie. Na środku pokoju był stół, a chyba pod oknem stała komódka, na której znajdowało się zdjęcie Taty, Michała i Teni. To zdjęcie widziałam potem we wszystkich mieszkaniach, gdzie żyła Babcia, a zachowało się w archiwum Teni. Jestem szczęśliwa, że mogę to zdjęcie, zeskanowane przez Zuzannę, moją siostrzenicę, pokazać.
Ida i Teresa spały w kuchni, początkowo na łóżku postawionym na cegłach. Babcia, Nusia i Ewa zajmowały pokój. Tenia opowiedziała mi, że kiedy trzeba było zatrudnić fachowca do zamurowania dziur w ścianach, murarz zażądał niewyobrażalnych pieniędzy od takiej możnej Pani. Ida wykrzyczała, że nie jest żadną Panią, a ciężko pracuje podcierając chorym tyłki. Podobno murarz ukląkł przed Nią i całując w rękę mówił, że jest dla niego jak Babcia. Żądana suma też się znacznie zmniejszyła (relacja Teresy). Przez pierwsze lata powojenne Ida nadal pracowała w szpitalu jako salowa, a Tenia w laboratorium jednocześnie kończąc szkołę. W 1949 dostała się na Politechnikę Warszawską na wydział chemii. Kiedy ogłoszono wyniki pobiegła je zobaczyć razem z Jankiem. Miała jedną z najlepszych lokat.
W 1948 r. Tato obronił pracę doktorską o arteriografii. W 1955 został docentem na podstawie pracy o bronchospirometrii, a w 1964 r. profesorem. Wspomnienia o karierze zawodowej Taty opracował Dr Henryk Olechnowicz, jego asystent. Zostały one przedstawione podczas sesji naukowej 17.12.2016 o wybitnych Torakochirurgach w Domu Lekarza na Raszyńskiej i opublikowane w monografii.
Życiorysy
Życiorys 1946
Życiorys 1952
Życiorys 1952
Życiorys 1955
Życiorys 1955
Życiorys 1970

Elżbieta

W domu mówiło się o znajomości Taty z belgijską Królową Elżbietą, która w 1955 r. odwiedziła Polskę jako gość honorowy V. Konkursu Chopinowskiego. Przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Konkursu był Jarosław Iwaszkiewicz, który, choć znał rodzinę Nowickich od wczesnego dzieciństwa udawał starannie, że Taty nie zna.
Tato był lekarzem osobistym Królowej oddelegowanym przez polski rząd i towarzysząc jej stale podczas pobytu w Polsce odwiedził z Nią Kraków oraz Oświęcim i oczywiście był na koncertach konkursowych. Od tamtej pory zawiązana przyjaźń utrzymała się przez wiele lat. W archiwum domowym są oficjalne zdjęcia Taty z Królową z 1955 r., Jej liściki do Taty oraz nasze zdjęcia z wizyt u Królowej. Zachowały się także kartki świąteczne z obrazkami malowanymi przez Królową.

Kilkakrotnie byliśmy zapraszani do Brukseli. Pierwszy raz odwiedziliśmy Królową w 1957 r. wracając z Kanady po wizycie u sióstr Romy (Mama Tomek i ja). Tato został wtedy w Polsce, bo za czasów PRL nigdy nie dawano paszportów całej rodzinie, obawiając się ucieczki za granicę. Mama opowiadała, że razem z Tomkiem biegaliśmy po królewskim wiosennym ogrodzie. W którymś momencie wróciliśmy i podarowaliśmy Królowej zerwane przez nas z jej klombów tulipany. Mama odwiedziła Królową w 1959 r, kiedy pojechała do Londynu i spotkała tam Tatę wracającego ze stypendium Rockefellera w Minnesocie. Kolejna wizyta, już całej rodziny, odbyła się po naszym powrocie z Konga (1963 r.). Pamiętam, że na polecenie Królowej chcącej nam sprawić przyjemność po powrocie z Konga, podano na obiad, który z Nią jedliśmy barszcz i Tomek wylał ten barszcz na śnieżny obrus. Oczywiście nie było na ten temat żadnego komentarza, chociaż nasza Mama płonęła ze wstydu.
To wydarzenie z barszczem musiało być w czasie pierwszej wizyty, bo (a) nie pamiętam bezpośrednio, tylko ze wspomnień i (b) druga wizyta była w Antwerpii, a królowa była już bardzo słaba, więc chyba nie było obiadu.
Elżbieta, królowa Belgów
W Krakowie 1955
po prawej Jarosław I.
W Filharmonii
po lewej Jarosław I.
U królowej
Po lewej W. Wiechno.
Od królowej
Jedna z Wielu

U królowej
Mama i Tata
U królowej
z Mamą i nami
U królowej
Drugi raz 1963

Królowa Elżbieta pomagała Tacie w jego misji wysyłania młodych polskich lekarzy, głównie chirurgów i anestezjologów, na roczne szkolenia w całej Europie. Tę działalność Tato prowadził przez co najmniej 10 lat razem ze swoim przyjacielem ze Szpitala Wolskiego, Dr Wojciechem Wiechno. Był z niej bardzo dumny. Udało im się wysłać 131 lekarzy, dla których była to olbrzymia szansa nauki języka i poznania nowoczesnej medycyny. Część z kolegów pozostała na stałe za granicą, co przysporzyło Tacie kłopotów i być może przyczyniło się do zaniechania programu przez Ministerstwo Zdrowia. Myślę, że rekomendacja Królowej ułatwiła też pracę Taty w Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w Kongo Belgiskim.

Kontakty zagraniczne

Drugą ważną osobą z zagranicy była tzw Mamusia, szwedzka pielęgniarka wielokrotnie odwiedzająca powojenną zrujnowaną Polskę z pomocą medyczną. Chyba z urodzenia była Angielką, Tomek mówi, że Szkotką. Znaliśmy też jej córkę Margareth też pielęgniarkę i jej wnuczki. Tato trzymał zdjęcie Mamusi w domu na swoim biurku, a my kilkakrotnie odwiedzaliśmy ją, kiedy już jako dobrze starsza pani przyjeżdżała prywatnie do Polski. Baba Roma żartowała, że to była miłość Taty (z wzajemnością). Dzięki znajomości kilku języków (angielski, francuski, niemiecki i rosyjski) Tato był wyznaczany przez urzędników Ministerstwa Zdrowia do nawiązania stosunków z cudzoziemcami. Dzięki temu mógł również wyjeżdżać na szkolenia w dziedzinie chirurgii i anestezjologii już od 1948 r. Był w Szwecji, Szwajcarii, Anglii, Belgii, a w roku 1958/9 przez rok w Minneapolis w USA.
Nie należy zapominać, że bezpośrednio po wojnie Polska była w sferze wpływów ZSRR i w czasie „zimnej wojny” takie wyjazdy były rzadkością. Wymagały za każdym razem występowania o paszport i wizę państwa, do którego się jechało. Po powrocie należało natychmiast oddać paszport do urzędu paszportowego i zdać szczegółowe sprawozdanie z przebiegu wizyty. Ponieważ Tato nigdy nie przekroczył żadnych przepisów i działał w imieniu oficjalnych instytucji bez trudu wielokrotnie wyjeżdżał za granicę. Teraz myślę, że dzięki temu nasze wyjazdy za granicę nigdy nie napotykały na przeszkody.

Mama

W 1949 r. Tato ożenił się po raz drugi z Romaną Leja (Lejanką), naszą Mamą. Rodzice poznali się w Zakopanem podczas jazdy na nartach. Podobno Tato zakochał się w Mamie, kiedy szusując z Kasprowego złamał żebro wpadając na choinkę, a Mama odwiedzała go w szpitalu, poczuwając się do opieki, bo zjeżdżali razem.
Rodzice wiedzieli o sobie wcześniej, przed spotkaniem w Zakopanem, bo Mama studiowała przed wojną w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego (CIWF) na Bielanach razem z kuzynką Taty Zosią Dowgird i czasem widywała Tatę na meczach siatkówki w Instytucie.
Zapiski z 21.02.2017 po rozmowie z Zosią Dowgird Zadzwoniłam do Zosi Dowgird we Wrocławiu. Była zadowolona i długo ze mną rozmawiała. Zaczęłyśmy od CIFV. Zosia była koleżanką Romy i mieszkały w sąsiadujących pokojach w internacie. Roma mieszkała i przyjaźniła się z Hanką Dębicką (potem Romaszkan). Zosia powiedziała, że to ona poznała ze sobą Romę i Janka Nowickiego. Było to tak. W CIWF co roku w drugą sobotę lutego odbywał się bal. Janek był wówczas studentem medycyny będąc skoszarowanym w Sanitarce. Zosia zaprosiła go z kolegą na to wydarzenie. Przedstawiła tych młodych ludzi Romie i innym koleżankom. Musieli dobrze się bawić, bo jak powiedziała Zosia, po ponad 9 latach w Zakopanem Roma rozpoznała Janka, podeszła do niego i tak potoczyła się ich znajomość prowadząc do ślubu. Powiedziałam Zosi zjeździe z Kasprowego, kiedy Janek wpadł na choinkę i złamał żebro próbując dotrzymać kroku Romie. Śmiała się.

Rozmaitości

Tato umiał pływać żaglówką, jednak podczas wietrznej pogody udało mu się wywrócić Omegę, co wywołało dużo śmiechu. Umiejętności żeglarskie Tato nabył podczas wakacji ze swoim bratem Michałem i ojcem Franciszkiem. Tato często wspominał jak spływali żaglówką po Wiśle, Tomek dopowiedział, że nazywała się REKIN. Tomek co prawda napisał, że po Bugu – może rozsądzi nas Tenia (niestety już nie ) lub Ewa.
Jaki był Tato ? Z najwcześniejszego dzieciństwa pamiętam go z zapachu. Przychodził do mieszkania, które znajdowało się na terenie oddziału chirurgicznego w Szpitalu Wolskim (potem Instytut Gruźlicy), w którym Tato pracował. Mieszkanie składało się z jednego sporego pokoju z wnęką, która służyła za sypialnię, z łazienki z wanną oraz stojącą szafką, na której stała maszynka elektryczna służąca do podgrzewania potraw. Dalej przechodziło się do WC. Tato wracał prosto z sali operacyjnej, gdzie usypiał chorych za pomocą eteru. Ten zapach zapamiętałam na całe życie i bardzo go lubię. Pamiętam, że Tato czasem kładł się w fartuchu na łózku i zasypiał, sam trochę uśpiony wdychaniem eteru, który dawkowało się choremu kroplami na maseczkę. Takie znieczulenie operacyjne było na ówczesne czasy rewolucyjne, bo jeszcze niedawno chorych operowało się bez żadnego znieczulenia. Kiedy Tato usypiał przytulałam się do Niego i sama też słodko spałam.
Pamiętam też dobrze jedyny raz, kiedy Tato mnie zbił. Było to wówczas, kiedy siedziałam na oknie mieszkania na 2. piętrze w szpitalu z nogami na zewnątrz nad betonowym podwórkiem. Miałam ok. 3 lat i byłam bardzo oburzona karą. Na tym podwórku pamiętam czarny samochód, citroen, który uruchamiało się za pomocą korbki. Jeździliśmy nim (lub nią, citroenką) na „letniaki” w Góraszce koło Otwocka.
Tato zawsze wieczorami kąpał mnie i Tomka, a na dobranoc czytał. Od bardzo wczesnego dzieciństwa były to Kubuś Puchatek, Alicja w krainie czarów a potem Trylogia Henryka Sienkiewicza. Do tej pory są to moje ulubione lektury. Kubuś Puchatek pomagał mi w chandrze, a podczas studiów często zaczynałam naukę do sesji lekturą całej Trylogii. Kiedy miał czas Tato lubił chodzić z nami na spacery, uczyć nas nowych umiejętności – jazdy na nartach, na rowerze, wrotkach, pływania, gry w tenisa.
We wspomnianej wyżej rozmowie Zosia [Dowgird] mówiła o Tacie, same miłe rzeczy. Jak to był prostolinijny, uczynny, jak pomagał Dziutkowi (Adam Dowgird) w kształceniu młodych lekarzy z Białegostoku. Adam bardzo cenił Tatę i zawsze mógł na nim polegać. Zosia przytoczyła anegdotę jak to Tato miał zjazd lekarski we Wrocławiu i przyszedł odwiedzić rodzinę (Zosia w tym czasie pracowała na AWF). Powiedział jej, że jest strasznie głodny, bo nie udało się jakieś spotkanie i poprosił o coś do zjedzenia. Zosia zrobiła mu jajecznicę ze skwarkami. Tato był uszczęśliwiony.
Sporty
Siatkarz w AZS
Na żaglach
Z Dziutkiem

Kongo

W 1962 r. Tato wyjechał na rok do Konga Belgijskiego jako lekarz zatrudniony przez ONZ. Pracował w szpitalu misyjnym prowadzonym przez zakonnice w Moandzie nad oceanem Atlantyckim. Po pół roku w zimie 1963 r. dołączyliśmy do niego. Rodzice posłali nas do szkół misyjnych (męskiej i żeńskiej), gdzie byliśmy jedynymi białymi dziećmi. Pamiętam pierwsze dni w szkole, kiedy wszystkie uczennice oglądały mnie jak zwierzątko w klatce. Potem wszystko wróciło do normy i przestaliśmy być atrakcją. Pod koniec roku szkolnego otrzymałam jako nagrodę orzech kokosowy w łupinie, który do tej pory mam u siebie w domu
W Afryce chodziliśmy z rodzicami na plażę, która znajdowała się poniżej urwiska, na którym stał nasz dom. Odwiedzaliśmy i przyjmowaliśmy znajomych, białych, którzy mieszkali i pracowali w okolicy. Tato pływał i rzucał się na falach, grał z nami w piłkę, chodził na tenisa na korty znajdujące się w pobliskim hotelu. Zaczął też uczyć nas jeździć służbowym samochodem Citroenem 2CV. A mieliśmy wówczas: Tomek 9, a ja 12 lat! Na szczęście drogi były ziemne i puste .

Nasza młodość

W dzieciństwie (lata przedszkolne i kilka pierwszych lat szkoły) jeździliśmy na wakacje ze znajomymi Taty : Sitkowskimi, Gędziorowskimi, Sołtanami. Rodziny przez kilka lat z rzędu wynajmowały chałupy w Broku nad Bugiem, w Cisnej w Bieszczadach, a dzieciarnia bawiła się na łąkach, zbierała grzyby, skakała w stodole na siano, bawiła się na cmentarnym murze, czy chodziła do rybaków po ryby.
Tato nigdy nie szczędził pieniędzy na wysyłanie nas za granicę na wakacje. Dzięki swoim jego znajomościom wyjeżdżaliśmy do całej Europy, początkowo do jego znajomych, potem do pracy, ale u zaufanych ludzi. Pierwszy taki wyjazd załatwił dla mnie i Tomka do Szkocji, po zdaniu przeze mnie matury w 1968 r. Mieszkaliśmy w wakacyjnym domu Dr Owena Wilsona w Rockclife i poznawaliśmy okolicę i gry i zabawy brytyjskie (m.in. cricket) z jego synami. Widzielismy tam w telewizji zdjecia i filmy z Praskiej Wiosny. Potem pracowałam w Paryżu w bibliotece medycznej, a mieszkałam pod Paryżem z rodziną lekarki pracującej w ONZ, potem w laboratorium fabryki lekarstw, czy laboratorium zakładu patomorfologii w Amsterdamie u Prof. Wagenvoorta w Holandii itd. Tomek pracował jako parobek u szwajcarskiego rolnika Antona i jego matki nabywając wiele praktycznych umiejętności.
Tato zawsze traktował nas poważnie, omawiał ważne sprawy, a nawet radził się, kiedy byliśmy trochę starsi. Cieszył się naszymi sukcesami i pomagał, kiedy mieliśmy trudności. Pamiętam, kiedy w szkole średniej zaistniał konflikt między moimi kolegami i uważałam, że Karol Sołtan został skrzywdzony przez Ludwika Stommę pomógł mi przygotować wystąpienie na lekcję wychowania, podczas której omawialiśmy zaistniała sytuację.

Wilga

Po kupieniu działki rodzice w każdy weekend wyjeżdżali do Wilgi. Tato bardzo dobrze się tam czuł i często pracował na ziemi. Nigdy nie zapomnę, kiedy Tato przygotował pole z przodu działki i zaczął siać zboże, które miał w płachcie owiniętej wokół ciała. Szedł przez swoje poletko i łzy spływały mu po policzkach. Pracował narzędziami do soboty do południa, żeby nie mieć w poniedziałek sztywnych palców do operacji.
Pamiętam też zakupy gnoju u okolicznych chłopów, wspaniałe zbiory ogórków oraz wyjątkowo udane dynie wysiane na resztkach gnoju. Często odwiedzaliśmy znajomych, którzy tam , podobnie jak my byli pionierami w Wildze i budowali domki, a potem urządzali ogródki. Nasza działka gościła wiele osób z rodziny i przyjaciół, którzy lubili nad odwiedzać . Pamiętam rozmowy przy stole, gotowanie herbaty w samowarze i obiadu na kozie, która stała przy ogródku górkim zwanym przez nas nagrobkiem partyzananta. Tato był wówczas szczęśliwy. Był wspaniałym gospodarzem stwarzającym niezapomnianą atmosferę.
Tato zasadził na działce modrzewie i świerki – maleńkie sadzonki. Potem mówił, że będą rosły wielkie, kiedy Jego już dawno nie będzie. Nauczył mnie szacunku i miłości dla drzew, dlatego każda bezsensowna wycinka do tej pory gniewa mnie i boli. Tato był towarzyski, lubił spotykać ludzi, ale równie dobrze czuł się sam, poświęcając się lekturze. Właściwie nawet to wolał. W towarzystwie był dobrym rozmówcą, miłym, umiejącym słuchać swoich interlokutorów. Nie brylował, ale potrafił ripostować z łagodną ironią i lekką złośliwością, która charakteryzuje ludzi inteligentnych.

Białaczka

Kiedy Tato zachorował na białaczkę Mama postanowiła nic mu nie mówić o rozpoznaniu. Być moće spowodowana była wojennymi uszkodzeniami kości. W stałym kontakcie z Prof. Pawelskim z Instytutu Hematologii podawała mu zalecone leki. Tato żył normalnie, nieświadomy (być może z wyboru) swojej choroby. O rozpoznaniu dowiedział się pod koniec życia, kiedy leżał już w szpitalu. Wówczas rozważano ew. leczenie za granicą, ale Tato nie chciał. Powiedział, że jak stary Żyd chce umierać otoczony rodziną, a zresztą I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu.
Byłam szczęściarą wychowując się w takim domu.I ja też.

Wspomnienie pośmiertne

Doktor Jan
Zaświadczenie
Początki
Tata operuje
W pracy
Z pacjentką
Z prof. Manteuflem
Poniższy tekst jest kopią wspomnienia pośmiertnego umieszczonego w czasopiśmie Walka z Gruźlicą i Chorobami Płuc (1978,7;18-20). Nie był podpisany. Niestety egzemplarz pisma zaginął z Biblioteki Instytutu, więc nie wiem, kto jest jego autorem.
Jan Nowicki (1915-1978) Jeden z najwybitniejszych pionierów operacji klatki piersiowej i serca – prof. dr med. Jan Nowicki urodził się 24 listopada 1915 roku w Kijowie. Dość wcześnie Nowiccy przeprowadzili się do Warszawy. To tutaj właśnie Jan Nowicki ukończył Gimnazjum im. Króla Władysława IV (1933 r.). Nie zastanawiał się długo nad wyborem dalszej drogi życiowej. Wybór studiów medycznych uwarunkowany był chorobą brata, który chorował na astmę. Niestety, sytuacja materialna w rodzinie nie pozwalała na studia płatne. Jedynym rozwiązaniem była Szkoła Podchorążych Sanitarnych, która dawała możliwość bezpłatnego studiowania. Liczba miejsc była ograniczona, ponieważ z 800 kandydatów szansę dostawało tylko 25. Jan Nowicki pomyślnie zdał egzamin konkursowy i mógł rozpocząć wymarzone studia.
31 maja 1939 roku uzyskał dyplom lekarza Wydziału Lekarskiego na Uniwersytecie Warszawskim. W kilka miesięcy później wybuchła wojna. Jan Nowicki został skierowany do punktu sanitarnego mieszczącego się w Puszczy Kampinoskiej. Placówka, pomimo flagi z czerwonym krzyżem, została zbombardowana. Doktor Nowicki został ciężko ranny doznając urazu nogi. W trakcie transportu do Modlina opatrywał innych chorych i rannych. Po kapitulacji twierdzy w Modlinie trafił do obozu jeńców, z którego wydostał go jego brat Michał. Rana na udzie właściwie się nie goiła. Zapalenie szpiku kostnego nie dawało za wygraną. Przez cały okres wojny dr Nowicki przeszedł aż 12 operacji. W okresie rekonwalescencji rozpoczął naukę języka angielskiego. W efekcie, po zakończeniu działań wojennych, był jednym z najlepiej władających językiem angielskim lekarzem. Jeszcze w czasie wojny, Jan Nowicki pracował przez dwa lata w dermatologicznym Szpitalu Św. Łazarza i tyle samo w szpitalu chorób zakaźnych przy ul. Chocimskiej 5. Praca w konspiracji zbliżyła go do Szpitala Wolskiego.
Przed wybuchem powstania warszawskiego otrzymał nominację komendanta AK przy ul. Konopczyńskiego. W czasie trwania walk odnowiła się dawna rana, przeniesiony przez harcerzy na salę operacyjną, sam instruował i kierował młodego lekarza, w jaki sposób powinien wykonać pewne czynności w trakcie operacji. Po dwóch dniach rekonwalescencji ponownie zaczął pomagać rannym i chorym. Pod koniec powstania pomagał doktor Janinie Misiewicz w ewakuacji ludzi i całego sprzętu z ulicy Płockiej do Olszanki w Puszczy Mariańskiej, w okolicach Skierniewic. Wraz z chorymi przybyli również lekarze, m.in. dr Janina Misiewicz, dr Leon Manteuffel, dr Krystyna Ossowska. To właśnie tutaj rozpoczęła się przyjaźń doktora Nowickiego z doktorem Manteufflem.
W marcu 1945 roku Jan Nowicki został powołany do XII Dywizji Piechoty Wojska Polskiego. W wypadku pod Szczecinkiem zwichnął staw biodrowy, z powodu wojskowej procedury, trafił z nogą w gipsie na tyły frontu. Wiedział, że tak unieruchomiona noga doprowadzi do sztywności stawu. Bezzwłocznie napisał list do swoich przyjaciół ze Szpitala Wolskiego, w którym przedstawił swoją sytuację i poinformował o problemie. Przyjaciele nie zawiedli go.
Po trwającej trzy miesiące rehabilitacji doktor Nowicki rozpoczął pracę w Szpitalu Wolskim jako asystent Kliniki Chirurgicznej pod kierownictwem doktora Manteuffla. W roku 1948 otrzymał tytuł doktora medycyny, przedstawiając pracę pt. Arteriografia w chorobie Bürgera, a już w roku 1955 otrzymał tytuł docenta, broniąc się rozprawą na temat bronchospirometrii. W tym samym roku otrzymał również nominację na profesora nadzwyczajnego.
Prof. Jan Nowicki inwestował w swoją wiedzę i poszerzał swoje horyzonty nie tylko na terenach kraju. Wyjeżdżał za granicę. Był stypendystą Światowej Organizacji Zdrowia i Don Suisse w Szwajcarii, a także w Fundacji Rockefellera w Stanach Zjednoczonych. Odwiedził również Szwecję na zaproszenie Clarence’a Crafoorda – pioniera w dziedzinie torakochirurgii, Anglię na zaproszenie Sir Clementa Price-Thomasa – znakomitego chirurga, jak również USA na zaproszenie C. Waltona Lilleheia – pioniera kardiochirurgii i operacji na otwartym sercu.
W latach 1962-1963 Jan Nowicki, wraz z doc. dr. W. Wiechno i z poparciem Ministerstwa Zdrowia, zorganizował akcję wysyłania młodych polskich lekarzy do Anglii i Holandii. Celem było przeszkolenie ich na polu różnych specjalizacji. Akcja odbiła się pozytywnym echem, ze szkoleń skorzystało 120 lekarzy. Profesor Jan Nowicki był członkiem Komitetu Patofizjologii Klinicznej PAN oraz członkiem licznych Towarzystw Naukowych zarówno polskich, jak i zagranicznych, w tym Towarzystwa Chirurgów, Kardiologów, Ftyzjopneumonopatologów.
Po śmierci bliskiego przyjaciela doktora Manteuffla, Jan Nowicki został kierownikiem Kliniki Chirurgicznej Instytutu Gruźlicy. Dorobek profesora Nowickiego stanowi 100 prac, gdzie na największe uznanie zasługuję praca Bronchospirometria oraz Operacje na otwartym sercu z zastosowaniem krążenia pozaustrojowego.
Prof. Nowicki znany był jako miłośnik przyrody. Drzewa i rośliny traktował niczym pacjentów, troskliwie opiekując się każdą gałązką.
Zmarł na białaczkę, 12 stycznia 1978 roku w Warszawie.
Publikacje 1970
Publikacje
Publikacje
Publikacje

Aktualizowane: