Mama Romana Barbara z Lejów

Córka Antoniego Leji (Dr Antoni, jakbym słyszał Ciocię Mirę) i Kazimiery Jadwigi z Grzybkowskich,
siostra Hali, Miry i Tutusia.
Żona Jana Nowickiego.


Wspomnienia Dotki

Babcia i Dziadek, rodzice Romany.

Antoni i Kazimiera, pisze Danusia

Dziadek Antoni (1886-1933, syn Franciszka Karola i Marii z Poterskich) i Babcia Kazimiera (-Jadwiga 1885-1923, z domu Grzybkowska, córka Aleksego Wincentego i Apolonii z Kukulińskich) mieli ślub jak Antoni był jeszcze studentem na medycynie w uniwersytecie Leipzig. Dziadek napisał doktorat (PhD) na temat depresji poporodowej. Znalazłam egzemplarz w Bibliotece Narodowej w Ottawie, gdy pracowalam tam w roku 1977! Jest naturalnie w języku niemieckim z uniwersytetu medycyny w Leipzig.

Dom rodzinny

Nasza mama Romana Nowicka urodziła się 14 listopada 1917 roku w Neubukov w rodzinie dr Antoniego Leja i Kazimiery Jadwigi z Grzybkowskich (tych Grzybkowskich jak zawsze powtarzała mama). Obie rodziny były bardzo rozrodzone i zarówno Antoni jak i Kazia utrzymywali bliskie kontakty z najbliższymi.
Mama miała trójkę rodzeństwa: najstarszą siostrę Halinę( potem Pankau) ur. w 1912r., średnią siostrę Mirę (Lubomirę, która wyszła za mąż za Felka Gazdę, lotnika) ur. 1915 r. oraz młodszego brata Tutusia (Antoniego, który jako student medycyny zginął w Powstaniu Warszawskim) ur. w 1919 r.
Ojciec, nasz dziadek Antoni, studiował medycynę w Niemczech, a następnie odbywał tam staże; dlatego dwie środkowe córki urodziły się w Niemczech.
Po uzyskaniu przez Polskę niepodległości rodzina zamieszkała w Poznaniu przy ulicy Słowackiego 38. Doktor Leja był znaną postacią w Poznaniu.
Tomek pisze: W 1968 roku na zawodach w Poznaniu. Kolega szermierz, Michał też Nowicki, zaprosił mnie do swojej rodziny na herbatkę. Po nieudanej próbie znalezienia pokrewieństwa Nowickich zgadało się, że Mama była poznanianka i okazało się, że babcia Michała pamiętała doktora Leję.
Dziadek pracował w kasie chorych oraz miał prywatną praktykę w swoim domu - jeden z pokoi służył jako gabinet. Doktor Leja był bardzo poważany i bardzo często proszony na ojca chrzestnego dzieci swoich pacjentów.

Dzieciństwo

Rodzina była zamożna. Mama wspominała, że ojciec jeździł do pacjentów karocą, a potem jako jeden z pierwszych w Poznaniu miał samochód. Mieszkali w pięknym mieszkaniu na pierwszym piętrze z balkonem wychodzącym na ulicę. Było tam 5 pokoi w amfiladzie. Mama pamięta jak dzieci biegały między tymi pokojami, a Mira wspominała, że jeździli też rowerkami. Roma dzieliła pokój z Tutusiem, a starsze dziewczynki mieszkały razem. W jadalni były gdańskie rzeźbione meble. Kuchnia była z oddzielnym wejściem.
W domu była służba, a także bardzo dobry kucharz. W kuchni co jakiś czas odbywało się duże pranie. Mamie wielokroć opowiadała, że jako dziecku zdarzyło jej się kiedyś uderzyć wypiętą pupę praczki. Zawsze podkreślała, jak jej Tata kazał pocałować praczkę rękę i bardzo przeprosić. Zapamiętała tę mokrą i gorącą rękę Tak w domu wpajano szacunek dla wszystkich ludzi.
Szczęście rodzinne nie trwało długo, ponieważ kiedy mama miała 5 lat zmarła jej mama (a nasza babcia) Kazimiera (Kazia). Roma zapamiętała ten dzień, kiedy w domu było bardzo cicho. Wszyscy mówili ściszony mi głosami a ona nie mogła się normalnie bawić. Roma nie znała przyczyny śmierci swojej matki. Przypuszczała później - już w dorosłym życiu - że Kazia zmarła w wyniku komplikacji po kolejnym porodzie lub na gruźlicę. Po śmierci matki przez dom przewinęło się kilka opiekunek między innymi siostra zmarłej ciocia Stasia. Roma była jej ulubienicą i odniosła wrażenie że ciocia Stasia bardzo chciała wyjść za mąż za owdowiałego Antoniego. Pytałam ją o matkę, ale mówiła, że nie bardzo ją pamięta. W szufladzie mamy zachowało się nieco zdjęć rodzinnych . Jedno z nich mama miała oprawione w ramkę stojące na komodzie z czeczotki – byli tam sfotografowani rodzice z Halą i Mirą w beciku. Inne zdjęcie -Tutusia w mundurku gimnazjalisty wisiało na ścianie. Na kilku zdjęciach widać rodzinę na wakacjach nad morzem, na plaży.
W latach 90.będąc w Poznaniu poszłam zobaczyć dom rodzinny Lejów. Jest to ładna secesyjna kamienica. Widziałam balkon na 1.piętrze oraz 2 klatki schodowe. Weszłam też na podwórko gdzie Roma bawiła się z Tutusiem i innymi dziećmi. Podobno zawsze tam kwitły pachnące laki. Tym razem ich nie było. Mieszkania nie obejrzałam.

Szkoła

Po śmierci matki starsze dziewczynki zostały wysłane do prywatnej szkoły z internatem sióstr zakonnych Sercane, czyli Sacre Coeur w Poznaniu. Młodsze dzieci zostały w domu pod kuratelą zmieniających się opiekunek. Oboje chodzili do szkół powszechnych, a następnie do państwowych gimnazjum. Roma była uczennicą Gimnazjum im. Dąbrówki, a Tutuś chodził do SP i Gimnazjum im. K. Marcinkowskiego. Jego liczne świadectwa ukończenia kolejnych semestrów roku szkolnego znalazłam w papierach mamy.
Mama wspominała, że chodziła do szkoły na piechotę z panną służącą przechodząc koło Fary. Tamże znajdowała się cukiernia, w której w dniu Św. Marcina rodzina kupowała słynne rogale marcińskie z białym makiem.
Mama lubiła się uczyć, uprawiała sporty i jak mówiła była morowa. Była również zaangażowana w harcerstwie, gdzie została drużynową Stokrotek.
W 1926 roku z okazji 150 rocznicy Niepodległości Stanów Zjednoczonych powstała w Polsce inicjatywa zbierania podpisów Polaków pod gratulacjami dla narodu amerykańskiego. Akcja ta przebiegała głównie w gimnazjach. Udało nam się znaleźć podpis Lejanek - Hali i Miry, a także naszego taty Jana Nowickiego i jego brata Michała. Podpisów Romy i Tutusia nie było ponieważ byli jeszcze w podstawówce.

Sieroty

Kiedy Romana miała 14 lat zmarł jej ukochany ojciec. Przyczyną zgonu była przewlekła choroba nerek. Na zdjęciu rodzinnym z lat 20. Dr Leja wygląda na chorego ma opuchniętą twarz i obrzęknięte oczy Do śmierci doszło we wrześniu roku 1933. Mama pamiętała jak szła z siostrami i bratem w kondukcie pogrzebowym, w którym brało udział mnóstwo ludzi, w tym wielu pacjentów dr Leji z dziećmi. Ostatnio Danusia przesłała nam to zdjęcie.
Po śmierci ojca jedynie Hala była pełnoletnia i wówczas już zamężna z Marianem Pankau, Mirze do pełnoletności brakował kilka miesięcy. Hala, która tuż przed śmiercią ojca urodziła Jurka oraz jej mąż Marian Pankau zostali prawnymi opiekunami sierot. W póżniejszm okresie opiekę nad Romą i Antonim sąd przekazał dr Antoniemu Rossie, koledze dziadka. Miało to związek z nieporozumieniami w zarządzaniu majątkiem przez Mariana i jego rozwodem z Halą.
Ponieważ Tutuś miał studiować medycynę, a były to kosztowne studia, rodzina postanowiła, że Roma będzie studiować w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego (CIWF) w Warszawie ponieważ była to wyższa szkoła z internatem. Na ówczesne czasy była bardzo nowoczesna, niedawno wybudowana i pod specjalnym protektoratem Marszałka Piłsudskiego.
Mama chciała studiować stomatologię.

Studia

Roma rozpoczęła studia w 1936 roku i skończyła tuż przed wojną w 1939. Przed przyjęciem na uczelnię musiała zdać egzamin nie tylko z wiedzy ogólnej, ale również ze sprawności fizycznej – był to skok w dal, wzwyż oraz bieg. Roma nie miała z tym trudności – była wysportowana, a w harcerstwie zdobywała wiele sprawności. Mama lubiła naukę na uczelni ponieważ wykładowcami byli profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego, a nauka dotyczyła między innymi anatomii i fizjologii, co Romę bardzo interesował.
Zosia Dowgird, kuzynka naszego taty, która również studiowała na tej uczelni (o rok wyżej od mamy) wspominała, że Roma bardzo pilnie się uczyła. Pokazała mi zdjęcie, na którym Roma z koleżankami leżą na trawie i czytają grube tomy anatomii.
Podczas lat studenckich Roma mieszkała w jednym pokoju z Hanką Dębicką, później Romaszkan (swoją serdeczną przyjaciółką, aż do końca życia). Na uczelni poznała też słynnego lekkoatletykę, biegacza długodystanstowca Janusza Kusocińskiego także studiującego na CIWF., znacznie od niej starszego, który w czasie okupacji został rozstrzelany przez Niemców w Palmirach.
Mama dobrze wspominała studia. Lubiła zajęcia sportowe, wyjazdy wakacyjne na narty i nad morze gdzie młodzież miała zawody sportowe. Nawiązała wiele długotrwałych przyjaźni. W latach 90. Odbył się zjazd absolwentów, na którym dawne przyjaciółki się spotkały.

Okupacja

Wojna wybuchła zaraz po tym jak mama skończyła studia i mama została w Warszawie. W tym czasie w Warszawie mieszkała również ciocia Hala ze swoim synkiem Jurkiem Pankau, który był ulubieńcem naszej mamy. Mama wspominała, że często jeździła do Hali do Jabłonnej. A kiedyś zawiozła tam i posadziła w ogródku u Hali azalię która dzięki temu zabiegowi przepięknie kwitła przez cały następny rok. Po ukończeniu studiów mama pracowała jako nauczycielka wychowania fizycznego.
Ponieważ podczas wojny nie było dla niej zajęcia zatrudniła się w fabryce cukierków Lawina. Pracowało tam wielu studentów potrzebujących Ausweisu, umożliwiającego im poruszanie się po Warszawie. Mama podkreślała, że pracując w fabryce cukierków nigdy nie była głodna. Wszyscy pracownicy mogli jeść cukierki oraz dostawali deputat słodyczy, które wymieniali na inną żywność. Po pewnym czasie nikt nie mógł patrzeć na cukierki. Opowiadała nam, że podziwiała pracę robotnic które szalenie zręcznie potrafiły zawijać cukierki w odpowiednio docięte papierki. Studenci nigdy takiej umiejętności nie posiedli.
Roma kilkakrotnie zmieniała adres zamieszkania wynajmując pokoje. Wspominała o pięknym mieszkaniu na ulicy Brzozowej na Starówce, a potem tuż przed wybuchem powstania zamieszkała na ulicy Wiktorskiej na Mokotowie.

Powstanie

Z Wiktorskiej przedostawała się do swojego Oddziału Powstańczego, ale nie dotarła. Zameldowała się w najbliższej komendzie AK jako łączniczka i została no Mokotowie przekazując meldunki i rozkazy między oddziałami powstańczymi Nie chciała być sanitariuszką.
Mama nie opowiadała o powstaniu. Była przeciwna tej akcji, podczas której zginęła tak wielu ludzi. Jedyne co wspominała to jak widziała w gruzach i na ulicach mnóstwo ciał bardzo młodych ludzi co było dla niej koszmarem.
Na poczatku Powstania zginął Tutuś Mimo, że mama kiedyś mi powiedziała w jakim zgrupowaniu walczyła niestety nie zapisałam nazwy, ani jej nie zapamiętałam.
W sierpniu 2009 r. Asia przyniosła do Romy wycinek z Gazety Wyborczej (chyba był to dodatek) z artykułami i zdjęciami z powstania. Na jednym z nich rozpoznała młodziutką Romę. Mama to potwierdziła. Wycinek został u niej, a potem zaginął.

Po powstaniu

Jak wszyscy warszawiacy, mama była ewakuowana do obozu w Pruszkowie. Udało jej się uciec z koleżanką. Gruby Niemiec który pilnował transportu udał że nie tego widzi. Mama pomyślała, że może miał córki i ich wieku.

Piersze małżeństwo

Po ucieczce mama znalazła się w Piotrkowie Trybunalskimi i tam wyszła za mąż za Andrzeja Przybylskiego (1920-1989), syna bardzo znanego i wziętego architekta Czesława, który już wówczas nie żył. Młodzi zamieszkali na ulicy Górnośląskiej w willi zaprojektowanej przez Czesława Przybylskiego, a należącej do matki Andrzeja, Róży z Andryczów Przybylskiej.
Róża miała wspólnego pradziadka Jana Andrycza z Niną Andrycz, aktorką, żoną Józefa Cyrankiewicza
Małżeństwo nie trwało długo i mama rozwiodła się z Andrzejem. O pierwszym małżeństwie mamy dowiedziałam się przypadkiem przed maturą, w Zakopanym od Babci Czeczowej matki cioci Izy, najlepszej przyjaciółki mamy. Kiedy po wielu latach pytałam o to mamę, powiedziała, że Andrzej bardzo ją kochał i zachował się bardzo przyzwoicie po rozwodzie. Do rozwodu doszło z powodu teściowej, która była nadopiekuńcza w wyniku tragedii jaką przeżyła po stracie pierwszego dziecka i po wywiezieniu Andrzeja do Auschwitz. Z pomocą oficera niemieckiego, który mieszkał w wilii udało jej się wykupić syna, jednak trauma została.
Wiedziałam, że po wojnie mama podjęła pracę w szkole sióstr zakonnych Felicjanek w Wawrze jako nauczycielka wychowania fizycznego. Zawsze wspominała, że było jej tam bardzo dobrze, że często myślała o tym żeby zamknąć za sobą te zakonne drzwi i odciąć się od świata. Przed laty wydawało mi się że było to związane z traumatycznymi przeżyciami z okresu powstania, ale niedawno dowiedziałam się od Zosi Dowgird, że chodziło o przeżycia, które doprowadziły do rozwodu.

Po rozwodzie

Mama była bardzo atrakcyjną wysportowaną i mądrą młodą kobietą i cieszyła się dużym powodzeniem wśród mężczyzn. Wspominała o swoim pierwszym narzeczonym Jurku, z którym pracowała w fabryce cukierków na Woli. Jurek zginął podczas wojny, a mama opowiadała że po wojnie spotkała jego matkę, która strasznie żałowała, że Roma i Jurek nie mieli dziecka, które były po nim zostało. Wśród zdjęć mamy zachowało się kilka wysyłanych przez znajomych z oflagów. Na jednym z nich był komentarz zazdrosnego Andrzeja.
Po rozwodzie mama przez pewien czas mieszkała u Romaszkanów, którzy po powstaniu zamieszkali w Zakopanem w willi Jemioła. Szukając pracy pomagała Hance i Tosiowi w wychowywaniu ich dwóch córek Mici i Kingi. Przed kilkunasty laty będąc w Zakopanem odwiedziłam, jak zawsze Romaszkanów. Widziałam ich wówczas po raz ostatni. Tosio powiedział mi wtedy, że mama zawsze była dobrą przyjaciółką troszczącą się o nich i ich dzieci, wspomagającą ich w tych trudnych czasach. Potem mama dostała pracę na Kasprowym w restauracji, gdzie została kasjerką. Poznała tam Izabellę Czecz, która została jej najlepszą przyjaciółką.
Mama bardzo miło wspominała pobyt w Zakopanem. Poznała tam mnóstwo ciekawych ludzi, literatów, poetów i Włodka Puchalskiego prekursora fotografii przyrodniczej, który był kuzynem Izy. Brat Izy, Janusz był wtedy asystentem Puchalskiego.

Spotkanie z Tatą

Poza pracą Roma bardzo często chodziła na wycieczki po górach, a zimą jeździła na nartach. Robiła to podobno znakomicie i właśnie zimą spotkała Janka Nowickiego, naszego tatę, którego poznała już wcześniej Warszawie jako kuzyna swojej koleżanki Zosi Dowgird. Dopiero niedawno od Zosi Dowgird dowiedziałam się jak wyglądało pierwsze spotkanie Janka i Romy. Otóż w CIWF w lutym odbywały się zawsze bale karnawałowe I na jednym z tych bali znalazł się Janek ze swoim kolegą z Podchorążówki zaproszeni przez Zosię. Zosia przedstawiła Romie oraz jej koleżance młodych podchorążych. I jak twierdziła Zosia, młodzi musieli się bardzo dobrze bawić, bo w Zakopanem Roma rozpoznała Janka, który przyjechał na narty na Kasprowy i zaproponowała mu wspólną jazdę z góry. Niestety ( alb o dla nas na szczęście) podczas któregoś ze zjazdów Janek nieszczęśliwie wpadł na choinkę i złamał żebro. Roma odwiedzała go w szpitalu i tak rozpoczęła się ich miłość, która doprowadziła do małżeństwa w listopadzie 1949 roku. Roma przyjechała do Warszawy i zamieszkała z Jankiem w Szpitalu Wolskim, w którym tata pracował na ulicy Płockiej 26. Dostali tam mieszkanie służbowe na terenie oddziału chirurgicznego na drugim piętrze, był to pokój z łazienką. I właśnie tam urodziła się nasza dwójak, Dotka i Tomek. Do 1958 roku mieszkaliśmy na terenie oddziału szpitalnego. Mieszkanie obecnie jest pokojem lekarskim oddziału chirurgii Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc.
W 1958 roku przenieśliśmy się na ulicę Hożą 19 m 65, gdzie rodzina żyła do śmierci taty w 1978 roku, a potem mama aż do śmierci w 2011 roku.

Mieszkanie w szpitalu

Mieszkanie w szpitalu było nieduże. Wchodziło się do wąskiego korytarza, który po stronie prawej był zabudowany szafą aż do sufitu. W tej szafie Rodzice często ukrywali prezenty gwiazdkowe, które jako kilkuletnia dziewczynka nauczyłam się znajdować jeszcze przed gwiazdką. Duży pokój miał kształt litery L, z dwoma oknami wychodzącymi na wybrukowane podwórko szpitalne. Pod oknem było biurko a we wnęce znajdowało się łóżko rodziców. Naszych łóżek nie bardzo pamiętam, ale chyba były pod prostopadłą ścianą, gdzie znajdowały się drzwi w prowadzące do łazienki. Za nią przechodziło się dalej do oddzielnego WC. W łazience była duża wanna z bieżącą wodą i pamiętam z dzieciństwa i jak w chodziliśmy z Tomkiem do tej wanny pod czujnym okiem taty. Po kąpieli siadał obok naszych łóżek i czytał nam do snu. Najpierw były to bajki, ale bardzo prędko zaczęliśmy słuchać, już jako kilkuletnie dzieci, Trylogii Sienkiewicza.
Miłość do Trylogii pozostała. Do tej pory przeczytałam ją kilka- kilkanaście razy. Moja sesja egzaminacyjna na studiach zaczynała się przeczytaniem trylogii, a dopiero potem miałam czas na naukę.
Z tej łazienki korzystała również nasza rodzina: Babcia Hela, Ida, Teresa i mała Ewa, które mieszkały po przeciwległej stronie Płockiej w domu, gdzie nie było bieżącej wody. Cześć krótszej ściany łazienki zajmowała szafka kuchenna, której blat był wyłożony terakotą. Na nim była postawiona kuchenka elektryczna służąca do podgrzewania potraw, ponieważ wszyscy pracownicy szpitala korzystali wówczas z kuchni szpitalnej.
Szpital samodzielnie żywił chorych i personel, miał własne świnie, które były karmione odpadkami z kuchni, kury i dużego psa, który pilnował bramy wjazdowej. Nie pamiętam ogródka. Obiady były przygotowywane w centralnej kuchni , a następnie rozwożone do kuchenek oddziałowych. Tam pod nadzorem sióstr szarytek rozdzielano je wśród chorych. Kuchenkową w oddziale chirurgii była moja ulubiona siostra Janina. Pamiętam do tej pory biały ser, który siostra Janina robiła w kuchence szpitalnej nastawiając na zsiadłe kilka wiader mleka. Była też bardzo fajna, rumiana i pucułowata siostra Julia, zawsze pachnąca gencjaną.
W mieszkaniu szpitalnym pierwszy i jedyny raz w życiu dostałam lanie od taty, który znalazł mnie siedzącą na parapecie okna na wysokim drugim piętrze z nogami wystawionymi na zewnątrz.

Nasze dzieciństwo

Pamiętam, że mama starała się jak najmniej przebywać w szpitalu, który od lat 50 został przemianowany na Instytut Gruźlicy. Gruźlica wówczas była powszechną chorobą ludzi, którym udało się przeżyć wojnę. Aby nie narażać dzieci na zakażenie mama wychodziła z domu na długie spacery i często odwiedzaliśmy znajomych jeżdżąc do nich tramwajami. Mieliśmy kilka kierunków, gdzie często bywaliśmy. Jednym z celów spacerów był Ogródek Jordanowski znajdujący się po drugiej stronie ulicy Wolskiej w przedłużeniu ulicy Płockiej. Wówczas była to bita droga i ten odcinek Płockiej nie był przejezdny do ulicy Kasprzaka. W ogródku pamiętam huśtawki i bujawki, gdzie po dwóch stronach siadały dzieci i odbijając się nogami huśtały się, były tam też drabinki. Innym z częstych celów spacerów był Zakład Ogrodniczy pani Ireny, która pozwalała nam chodzić między sadzonkami w szklarni. Pamiętam wspaniały zapach młodych pomidorów, które znajdowały się na wysokości mojego nosa. Do tej pory bardzo go lubię. Już w czasie mojego życia lekarskiego Pani Irena była pacjentką mojego oddziału. Bardzo miło porozmawiałyśmy o czasach naszego dzieciństwa. Szklarnie pani Ireny znajdowały się przy ulicy Górczewskiej około 300 m od ulicy Płockiej w kierunku wiaduktu kolejowego. Odwiedzaliśmy kuzynów mamy ciocię Kazię na Żoliborzu, wuja Wiktora na ul. Mokotowskiej i przyjaciółki mamy Izę Sokulską w Al.Niepodległości, Lalkę na Bielanach, Irkę Tomkowiak na Pl. Dąbrowskiego. Wszędzie tam były dzieci, z którymi się bawiliśmy. Od wczesnego dzieciństwa jeździliśmy do Zakopanego do Romaszkanów, gdzie mama starała się przebywać przez co najmniej miesiąc. Latem jeździliśmy z kolegami Taty i ich dziećmi do Broku nad Bugiem, Radiówka lub w Bieszczady.
Kiedy ukończyłam 7 lat poszłam do szkoły podstawowej znajdującej się trochę dalej, trzy ulicy. Do tej szkoły chodziłam do pierwszej klasy I pierwszy semestr II klasy, a ponieważ w lutym 1958 roku przenieśliśmy się na Hożą, zaczęłam chodzić do szkoły podstawowej nr 203 przy ulicy Sadowej obecnie Księdza Skorupki.


Aktualizowane: