Wspomnienia Danusi


Danusia pisze

Tomek uzupełnia
Obiecałam, że opowiem Wam tym razem co pamiętam o moich Rodzicach. Jednak muszę Wam najpierw z grubsza objaśnić korzenie naszego drzewa ze strony Lejów. Tym razem wspomnę więc :

Babcia i Dziadek, rodzice Mamusi.

O Korzeniach Drzewa

Wiele o rodzinie Lejów dowiedzialam sie od mojej Mamy (Ludomira Gazda, z domu Leja, Ciocia Mira, córka naszych dziadków Antoniego i Kazimiery Jadwigi z Grzybkowskich). Potem, gdy rozmawiałam z Ciocią Romą (Romana Barbara Nowicka I voto Przybylska, z domu Leja, młodsza siostra Miry) już w Warszawie w roku 1971 lub 1972, dowiedziałam się trochę o Cioci Romy dzieciństwie. Poznałam w tym czasie i rozmawiałam też z Ciocią Zosią (Zofia Stachurska z domu Grzybkowska, córka Wacława Stanisława, brata Kazimiery Jadwigi i Zofii z Czykiliewów) siostrą cioteczną mojej Mamy w Poznaniu. Tatuś Cioci Zosi był Grzybkowski - brat Babci Kazimiery, która wyszła za mąż za Antoni Leja, lekarza w Poznaniu.

Antoni i Kazimiera

Dziadek Antoni (1886-1933, syn Franciszka Karola i Marii z Poterskich) i Babcia Kazimiera (-Jadwiga 1885-1923, z domu Grzybkowska, córka Aleksego Wincentego i Apolonii z Kukulińskich) mieli ślub jak Antoni był jeszcze studentem na medycynie w uniwersytecie Leipzig. Dziadek napisał doktorat (PhD) na temat depresji poporodowej. Znalazłam egzemplarz w Bibliotece Narodowej w Ottawie, gdy pracowalam tam w roku 1977! Jest naturalnie w języku niemieckim z uniwersytetu medycyny w Leipzig. Mama (Mira) się urodziła w Neuhaus Niemiec, teraz Neuhaus-Schierschnitz. Z Ianem (mężem Danusi) pojechaliśmy tam, gdy mur upadł we wschodniej części Niemiec. Znaleźliśmy świadectwo urodzenia i chrztu Mamy w kościele parafialnym tam z podpisami dziadków! Mama była bardzo zadowolona.

Dom rodzinny

Dom rodzinny, gdzie mieszkali doktor Leja z Kazimierą od czasu, gdy Mama miała około 3 lat, był na ulicy Słowackiego 38 przy rynku Jeżyckim w Poznaniu. Jak byłam z Mamą pierwszy raz w Poznaniu (1971/1972), Mama pokazała mi ten budynek. Pokazała mi też dziury w murze nad drzwiami, gdzie wisiała tablica lekarza Antoniego Leji i podwórko z tyłu, gdzie bawiła się z Ciocią Halą (Halina z domu Leja, I voto Pankau, najstarsza siostra Miry i Romy) i potem z Ciocią Romą i bratem Antonim zwanym Tutusiem (Antoni Leja najmłodsze z czterech dzieci dziadków Antoniego i Kazimiery). Bawiła się tam wtedy także z dziewczynka sąsiadów - Basia Landkowska.
Mama zapukała do tego mieszkania, ponieważ zauważyła, że nazwisko Landowskich dalej widniało na liście lokatorów na tablicy. Otworzyła nam drzwi córka Basi, Ewa z którą do tej pory piszę i dzwonię. Oprowadziła nas ona wtedy po mieszkaniu, a Mama mówiła mi, że było mniejsze niż Lejów, ale bardzo podobne w rozkładzie. Mama pamietała, że z kuchni do salonu jeździła na rowerze.

Babcia Wnukowa

Babcia Kazimiera bardzo chorowała po urodzeniu Cioci Romy, więc Ciocia Roma była wychowana przez pierwsze 3 lata u (swojej) babci Wnukowej (prababcia Marianna z domu Poterska, córka Bonawentury i Rozalii z Roszykiewiczów, I voto z Franciszkiem Karolem Leją, II voto za Kazimierzem Wnukiem).
Babcia Wnukowa nie była mile widziana przez Mamę (Mirę), ani Ciocię Halę. Była ona przeciwna małżeństwu swego syna (naszego dziadka) Antoniego. Uważała, że syn powinien skonczyć studia przed ślubem i powiedziała, że jeśli nie poczeka, to nie da mu pieniędzy na ślub, ani na jego dzieci, które mogą się pokazać. Antoni był wtedy bardzo biedny, ale kochał bardzo Kazię i ożenił się pomimo słów Babci Wnukowej.
Można zrozumieć prababcię Mariannę. Dziadek Antoni był pierwszą osobą w rodzinie z wyższym wykształceniem, miał zostac lekarzem, wręcz doktorem. Jego przodkowie to byli rolnicy i młynarze, ojciec Franciszek Karol był również karczmarzem.

O Romie

Ciocia Hala i moja Mama były obrażone postępowaniem Babci Wnukowej i niestety jako dzieci, na początku bardzo nie lubiły Cioci Romy tylko dlatego, że ona była przez tyle czasu u znienawidzonej Babci Wnukowej. Mama mówiła, że Babcia Wnukowa bardzo psuła Ciocię Romę i Ciocia Roma często, według Mamy i Cioci Hali opowiadań, donosiła Rodzicom (czyli Antoniemu i Kazimierze), że ona (Roma) wiedziała, że one (Mira i Hala) były niegrzeczne, ale właściwie to ona sama była winna a nie one.
Według opowiadań Mamy i Cioci Hali, Ciocia Roma dramatycznie przeżywała karania. Gdy była wysłana do kąta i klęczeć miała przez parę godzin, to podobno często wznosiła w górę ramiona i śpiewała Wisi na Krzyżu. Ciocia Roma powiedziała, że pamiętała, że Ciocia Hala i Mama (Mira) obie robiły złośliwe kawały, śmiały się z niej i ona ich nie lubiła, ponieważ kochała zawsze Babcię Wnukową. Honorata Myszka (Idziorowa) i Kazia (Poplewska, obie córki Jana Sandacha i Pelagii z domu Leja, która była siostrą dziadka Antoniego) były zawsze bardzo dobre dla niej i ona tęskniła za nimi okropnie kiedy musiała przenieść się do rodziców i opuścić to ciepło rodzinne Babci.
Warto może dodać, że (podobno) Babcia Wnukowa podebrała narzeczonego Kazimierza Wnuka swojej własnej córce (ze zmarłym Franciszkiem Karolem Leją) właśnie Pelagii, co potem wyszła za Jana Sandacha.

O Tutusiu

O Tutusiu, czyli Antonim, synu Antoniego i Kazimiery, wiem raczej z opowiadań Cioci Zosi (Stachurskiej) w Poznaniu i trochę od Mamy (Miry) i Cioci Romy. On był bliższy wiekiem do Zosi i Ciocia Zosia mówiła mi często, że zawsze kochała Tutusia. Imponował jej - był wysoki i bardzo przystojny. Niestety zginął w Powstaniu Warszawskim - pierwszych dniach. Od Cioci Romy otrzymałam jego wizytówkę - napisane bylo, że byl, nie zastał i że wróci. Był to koniec lipca 1944. Ciocia Roma pisała po wojnie do Cioci Zosi, która dlugi czas żyła ciągle nadzieją, ze Tutuś się jakoś znajdzie. Zdjęcie tego listu Wam wysłałam. Z niego widać, jak okropnie Ciocia Roma przeżywała jego śmierć i jak szukała grobu po ulicach Warszawy. Od Cioci Zosi dowiedzialam się, że biednego Tutusia zastrzelił Niemiec, gdy zauważył karabin pod płaszczem Tutusia. Na podstawie tej wizytówki i wspomnień Cioci Zosi, jako rodzinny świadek udało się mi zorganizować w Muzeum Powstania w Warszawie, że nazwisko Antoni Leja jest teraz wyryte na Murze Pamięci. Pamiętam ze Wam pisałam o tym i wyslalam zdjecie.

O Hali


Hala z Jurkiem
z boku kuzyn Wiktor
Ciocia Hala była najstarszą siostrą i, według Mamy, była zepsutą jedynaczką przez 3 lata i nie lubiła mojej Mamy od urodzenia. Mama zawsze mówiła, że Ciocia Hala uwazała, że to była Mamy wina, że przez 2 dni, gdy się rodziła, wszyscy zapomnieli o Halince - często nie dawali jeść, ponieważ wszyscy troszczyli się o Mamy i Babci zdrowie. Opowiadała Mama, że często, jak byla mała, to Halina uderzała ją w nos, chowała zabawki, a potem chowała u niej zabronione papierosy i wina często spadała na Mamę.
Gdy Halina była już dorosła i miała małego Jurka (Jerzy Marian Pankau), to po rozwodzie z mężem (Marianem Pankauem) często podrzucała Jurka Mamie i szła na randki, często zapominając o czasie. Podobno Mama była przez to często przeziębiona i chora, przez stonie na ulicy zimą o umówionym czasie powrotu. Od Mamy wiem, że raz w restauracji Cioci Hali spodobała się popielniczka. Wzięła ją ze stołu i włożyła do Mamy torebki. Ciocia Hala nie pamiętała tej historii.
One się często kłócily i nawet po ślubie moim z Ianem, Ian grzecznie przywoził Ciocię Halę do Mamy, ale chyba nie więcej niż dwa dni potem Ciocia Hala i Mama też nie mogły już razem wytrzymać i biedny Ian musial zabierać Ciocię Halę do jej domu w Montrealu. Z Ottawy do Montrealu i spowrotem te wędrówki były liczne podczas roku.
Od Cioci Hali dowiedzialam się trochę i trochę od Mamy. Ciocia Hala zawsze mówiła, że Marian był wariatem. Podobno bardzo lubił śpiewać i to, według niej, było aż nienormalne. Obie powiedziały, że był szalenie zazdrosny i często zamykał Ciocię Hale w mieszkaniu, żeby nie mogła wyjść kiedy chciała. Mama opowiadała jak raz pomogła jej uciec przez okno. Podobno z drugą żoną był bardzo zmieniony i dobrze żyli ze sobą wiele lat. Jurek (syn Mariana i Hali) pamiętał i wspominał, że go (swojego ojca) polubił, gdy go poznał po wielu latach w Swansea, Walii, UK.

Rodzina


Lejowie, rodzina dra Antoniego Leji ok. 1924
1. i 2. Rodzice Wiktora Leji: Franciszek (brat stryjeczny) i Pelagia (z d. Długoszewska); 3. Stanisława (szwagierka, z domu Grzybkowska &Krzymińska); 4. i 5. (?); 6. Halina (najstarsza córka, &Pankau &&Janicka); 7. i 8. Rodzice Honoraty Myszki i Kazi: Jan Sandach i Pelagia (siostra); 9. Babcia Wnukowa (matka); 10. Kazimierz Wnuk (ojczym); 11. dr Antoni Leja; 12. Tutuś Antoni Kazimierz (najmłodsze dziecko); 13. Kazia Sandachówna (siostra Myszki, &Poplewska); 14. Honorata (“Myszka”, córka Jana i Pelafgii, &Idzior); 15. Ludomira (środkowa córka, &Gazda); 16. Roma (najmłodsza córka, &Przybylska &&Nowicka)
Lejowie się spotykali razem od czasu do czasu np. na święta - był nawet zjazd rodzinny na jednym zdjęciu, chyba na Boże Narodzenie w latach 20 tych. Pamiętam, że wysłałam Wam to pamiątkowe zdjecie, ale niestety nikt już za bardzo nie pamięta, kto figurował na tym zdjęciu oprócz paru osób. Jakoś rodzina Lejów rozsypała się po śmierci (dziadka) doktora Leji w roku 1933. W tym samym 1933 urodził się Jurek (syn Hali). Mama była dalej w Poznaniu, Ciocia Roma była w internacie. Pewnie z tego powodu nie była obecna na ślubie Mamy 29. grudnia 1936. Ciocia Hala była chyba też dalej w Poznaniu, ale zajęta Jurkiem, więc też nie była na Mamy ślubie (z Feliksem Gazdą).
Wojna potem zupełnie rozerwała rodzinę Lejów - wiadomości i rodzinne ciepło. Świat był smutny i ciemny. Wiem ze Ciocia Hala i moja Mama były bardzo rodzinne i ciężko przeżywaly zawsze rozłąkę z Ciocią Romą. Żałowały okropnie, że Ciocia Roma została w Warszawie i nie wyjechała (jak one) z Polski po wojnie. Rozmawiały często miedzy sobą i ze mną, że okropnie winne się czuły, że opusciły siostrę. Martwiły się zawsze jak sobie daje radę Ciocia Roma. Pamiętam jako dziecko zbieraliśmy u nas w domu ubrania i pocztą wysyłaliśmy do Cioci Romy. Ciocia Roma też nam wysyłała paczki - szczególnie pamiętam, jak się zawsze cieszyłam jako dziecko, gdy od Cioci Romy przyszła paczka pełna różnych bajek polskich dla mnie: Pan Twardowski, Na Jagody, O Janku Wędrowniczku, Pimpus Sadelko, Od Wiosny do Wiosny, Stoliczku Nakryj Się. I był elementarz polski Falskiego o Olku i Oli, i był też pies As, tak chyba się nazywał. Wysłała nam też na Święta Bożego Narodzenia kolędy polskie. Ciocia Roma rzadko pisała listy do nas, nie pamiętam ani jednego, ale paczki pamiętam. Mama zawsze żartem mówiła, że Ciocia Roma była niepiśmienna.

O Rodzicach (Ludomira Leja i Feliks Gazda).

Zaczynam wspomnieniami o Tatusiu i o Mamusi. Będą to moje, od nich i też od innych członków rodziny (Gazdów i Lejów) - szczególnie Cioci Hali, Cioci Romy, kuzynów i kuzynek - Wiktora Leji, Zosi Stachurskiej, Mieczysławy Miki Staszewskiej z Poznania, kuzynki Myszki w Kluczborku, od kuzyna Jana Gazdy - syn Kazimierza Gazdy (brat Tatusia) i naturalnie od Mamy koleżanek sercanek ze szkoły Najświętszego Serca Jezusa (NSJ) w Poznaniu, z którymi była zawsze bardzo bliska aż do śmierci w 2004.

Sercanki

Otrzymałam haftowany NSJ od Krysi Słomówny - przeszywane było na szkolnym berecie wszystkich sercanek. Byłam wzruszona, że ona przez tyle lat miała u siebie taką szkolną pamiątkę! Były zjazdy sercanek regularnie zorganizowane przez Mamę przed wojną, a potem to one zorganizowały wielki zjazd sercanek na jej pierwszy przyjazd po wojnie do Polski w 1972. Od Krysi dowiedziały się kiedy Mama będzie w Poznaniu - a to przez Ciocie Romę, która utrzymywała kontakt z Krysią Słomówną. Sercanki bardzo się kochały. Mama mówiła, że w rodzinie nie znajdowała takiego stopnia ciepła rodzinnego tak jak z nimi.

Młodość

Młodość w Polsce przed wojną (aż do 1949 emigracji do Argentyny) będzie tematem pierwszym. O śmierci Ryszarda (brat Danusi) w 1950 będzie część następna. Będą wspomnienia o moim Tatusiu (Feliks Gazda) jako Tatusiu raczej, niż lotniku i o Mamie. Napisaliśmy z Ianem wiele lat temu o bohaterskim życiu lotniczym Tatusia i o Tatusia sprawozdaniu o warunkach życia polskich lotników w północnej Afryce w czasie wojny. Znaleźć można to na portalu sił powietrznych polskich.

O Tatusiu

Feliks Gazda urodził się w Zakrzowie woj. Lubelskim syn rolnika. Do tej pory Wieńczysław Gazda (syn Jana Gazdy, który był synem Kazimierza Gazdy - brata Tatusia) prowadzi tam sad jabłczany.
Szukalam z Ianem świadectwa urodzenia z 6. maja 1903 i chrztu w parafialnym kościele, gdy byłam tam też z moją kuzynką Janką (córka Julki, siostry Tatusia). Niestety księgi tam były w bałaganie i brakowało właśnie z tych lat. Przeszukaliśmy księgi 1902 - 1908. Był jeden, inny Feliks zapisany, ale to nie był ten ponieważ data urodzenia nie pasowała zupełnie, a i wpisani rodzice nie zgadzali się, Tatusia rodzice byli to na pewno Jan Gazda i Aniela (z domu Morek).
Całe życie podobno marzył, aby latać po świecie. Kochał samoloty jako małe dziecko i jak tylko mógł to przerwał życie nauczycielskie i został zawodowym i fachowym lotnikiem.
Poznał Mamę w początku 1936 na imieninach kuzynki Miki Staszewskiej w Poznaniu i brali ślub 29. grudnia 1936 w Poznaniu, gdzie Tatuś był w 3. pułku myśliwskim. Ślub miał być bardzo skromny. Kosciół był pelen lotników, wszyscy z jego pułku chcieli poznać tę osobę, która kolegę, starego i zatwardziałego kawalera do ślubu doprowadziła. Jak go pytano, skąd pochodzi, to podobno zawsze mowił, że z Poznania. Bardzo lubił życie lotnicze w Poznaniu, Poznań też. Lubił towarzystwo i bawić się, i latać. Jego brat, Kazimierz Gazda zawsze mówił o Felku, że był rodzinny - przelatując nad domem w swoim samolocie często zniżał skrzydło. Kazimierz pamiętał (według jego syna, Jana Gazdy), że Tatuś bardzo lubił obdarzać rodzinę prezentami - kupił jemu rower, jak przyjechał do Zakrzowa, ale czuł, że Tata wolał zawsze być w Poznaniu z Mamą i bardziej lubił jej rodzinę. Tego też się dowiedziałam od Jana Gazdy, syna Kazimiera.
(Tatuś) Opiekował się małym Jurkiem po rozwodzie Cioci Hali z Marianem Pankauem. Jurek często bywał u Rodziców, ponieważ Cioci Hali było trudno inaczej wychodzić na randki i wieczorami iść tańczyć, to według Mamy. Tatuś był bardzo przywiązany do Jurka i traktował jego jako syna.
Mieszkali w dużym mieszkaniu i Mama pamięta, że plany na wakacje często były zmieniane w ostatnej chwili, ponieważ Tatuś nagle miał dyżur. Raz, pamięta Mama, że kiedyś przed Bożym Narodzeniem byli już spakowani i lodówka stała już pusta, gdy Tatuś ogłosił, że nie będą mogli na narty wyjechać niestety. Mama była w rozpaczy. Sklepy już zamknięte i nic w domu nie było. Podobno Tatusia koledzy lotnicy kupili ostatniego indyka na rynku. Niestety był żywy. Ani Rodzice, ani lotnicy mogli się zdobyć indyka zabić i spacerował przez kilka dni po mieszkaniu. Jakoś udało się im dostać gdzieś mleko i bułki na Święta. Nie pamięta nikt, co się w końcu z indykiem stało.
Gdy wojna wybuchła w 1939, to Rodzice byli razem tylko 3 lata. Tatuś był wtedy komendantem Szkoły dla Młodych. Już też był fachowym i doświadczonym pilotem i miał 36 lat. Wojna zupełnie zmieniła mu plany życiowe.

O Mamusi

Mama urodziła się, jak wspominałam, w Neuhaus (teraz Neuhaus-Schierschnitz) w 1915, 1. maja. Świadectwo urodzenia i chrztu, które otrzymaliśmy w kościele św. Stefana ze zdjęciami tego kościoła w Sonneberg, gdzie była ochrzczona można zobaczyć niżej. Te zdjęcia zrobił Ian, gdy byliśmy tam 20. czerwca 1992. Na szczęście, będąc bibliotekarka pamiętałam nawet wtedy, aby zdjęcia miały napisy z drugiej strony i dzięki temu znamy dokładną datę naszej tam wizyty. Kościół byl jeszcze troche w remoncie, ale ksiądz, który oprowadzał nas mówił, że miejsce chrztu było w latach 1900 -1920 pewnie właśnie przy ołtarzu. Zdjęcie nad miastem Neuhaus-Schierschnitz wisiało na ścianie u księdza - tak wyglądało po wojnie. Wiele w roku 1992 się nie zmieniło. Miasto było przy granicy dawnej wschodnich Niemczech i blisko muru. Tam prawie nikt nie żył, ani jeździł.
Zdjęcia z kościoła św. Stefana
Wpis o chrzcie Miry
Kościół w środku
Kościół od zewnątrz
Widok na miasto

Dzieje Mamy

Babcia Kazimiera zmarła 5. maja 1923, gdy Mama miała 8 lat. Zawsze miala słabe płuca według Mamy i często była gdzieś na kuracji. Strasznie Mamusi brakowało jej Mamy, i myślała, że też było bardzo ciężko dla Tutusia i Romy, którzy byli jeszcze młodsi od Mamy.
Po śmierci Dziadka (Antoniego Leji) w 1933, Mama podobno starała się sklep prowadzić w Poznaniu, ale nie bardzo dawała sobie radę. Mama miała 21 lat, gdy poznała Tatusia. Imponował jej bardzo - był starszy pan, lotnik w mundurze, kawalerem (miał już ponad 30 lat), lubił tańczyć, był dowcipny, wesoły i miał fajne poczucie humoru. Po prostu lubił się bawić. Mama, a własciwie też Ciocia Hala i Ciocia Roma, były bardzo ładne. Sercanki mówiły o nich zawsze ze były
3 piękne Lejanki córki słynnego i bardzo lubianego lekarza Leji
i zawsze się podobały chlopakom. Gdy po śmierci Mamy rozmawiałam w klasztorze w Szymanowie niedaleko Warszawy z Siostrą Bernardą (była sercanka Czesia Olejniczakowa), mówiła że pytała się raz Mamę, czy się nie bała, że Tatuś był lotnikiem jak go poznała. Podobno Mama odpowiedziała:
jak nie bedzie on, to będzie inny.

Wojna

Podczas wojny, Mama najpierw była w Krośnie, pracując w fabryce szkła, gdzie pakowała szklanki, potem była w Zakrzowie z rodzina Gazdów, ale po paru tygodniach pojechała do Warszawy. Dostała pracę podobno jako kelnerka w kabarecie i tam, według sercanki Krysi Słomównej, pracowała Mama później podczas wojny, nocami zalatwiając noclegi dla AKowców i przenosiła papiery z domu do domu. Możliwe, że ona tę pracę w kabarecie otrzymała przez Leszka Idziora, męża Myszki ponieważ on grał pięknie na fortepianie, też w kabarecie podczas wojny w Warszawie. Krysia Mamę znalazła chorującą ciężko na serce i zabrała do rodzinnego domu Słomów (Aleksandrowo) pod Bydgoszczą. Krysia często jeździła służbowo między Bydgoszczą a Warszawą nawet w czasie wojny. Tam, w gronie Słomów - byli liczni i kilka z nich były to sercanki - Mama powoli wyzdrowiała.

Po wojnie

Po wojnie w roku 1946, ponieważ Mama słyszała, że lotnicy, którzy wrócili do Polski po wojnie zostali albo uwięzieni, albo zastrzeleni, napisała list do Tatusia, który był wtedy w Anglii. Dowiedział się od rodziny Gazdów i też chyba od Cioci Romy, że Mama jest w Warszawie. Powiedziała Tatusiowi, że boi sie o niego i myśli, że lepiej zostać w Anglii. Przekroczyła Mama zieloną granice, siedząc całą noc między wagonami w pociągu na zderzaku razem z czterema innym uciekającymi z Polski. Tatuś załatwił jej przez Czerwony Krzyż wizę z Niemiec do Lyon, Francji. Spotkali się właśnie tam, we Francji i wróciła Mama z nim do Redruth Cornwall UK, gdzie Tatuś dalej służył w lotnictwie brytyjskim, aż do demobilizacji i gdzie urodził się mój brat Ryszard Feliks 26. lipca 1947.
Niestety wielu lotników polskich nie czuło się bardzo mile widzini przez rząd brytyjski po wojnie. Anglicy mieli swoje kłopoty z bezrobotnymi i podobno, według Mamy, bali się obrazić Stalina, osiedlając po wojnie za wielu polskich lotników. Dlatego Tata zdecydował się wyjechać z Anglii. Mieli do Kanady od razu przylecieć, ale Mama i Ciocia Hala mówiły mi, że Ciocia Hala musiała mieć rozwód od drugiego męża (Janusza Janickiego) i wyjechać szybko z Jurkiem, więc Rodzice dali Cioci Hali pieniądze uzbierane na swoją podróż do Kanady (wtedy trzeba było mieć sporo dolarów, aby pozwolenie otrzymać na przyjazd do do Kanady).

Argentyna

Stać ich było tylko w końcu na 3 bilety na statku towarowym z Anglii do Buenos Aires w Argentynie. Wypłynęli więc z Anglii w lutym 1949 z małym synem Ryszardem. Osiedlili się najpierw w Merlo - niedaleko, po zachodniej strony Buenos Aires.
Tatuś znalazł pracę na budowie i trochę dorabiał jako mechanik instrumentów samolotowych w Aerolineas Argentinas, naprawiając instrumenty lotnicze. Ryszard był bardzo rozwinięty na swe lata i zupełnie bez strachu. Mama opowiadała, że w domu w Merlo raz uciekł z pokoju i wspiął się jakoś po ścianie domu i chodził sobie bardzo zadowolony po dachu. To było podobno jak miał niecałe 3 lata. Dom, gdzie zamieszkali był w okropnym stanie - żyli w bardzo złych warunkach. Był to maly domek bez ogrzewania i bez elektryczności, świeczki używali, był bez lodówki i Mama pamiętała, że ściany były mokre od deszczu i wilgoci prawie cały rok. Suszyla ubranie na plecach przy świeczce - nie było gdzie powiesić na dworze. Nie było średniej klasy w tych czasach Perona.

Braciszek Ryszard

Ryszard miał ledwie więcej niż 3 lata (umarł 15 ego sierpnia 1950 w szpitalu w Merlo) kiedy samochód zjechał z ulicy na chodnik i to na oczach Mamy. Kierowca był krewny kogoś wysokiego w rządzie, wiec nie bylo zameldowania wypadku żadnego ani odszkodowania naturalnie. To było okropne zdarzenie życiowe naprawde. Słów poprawnych mi polskich brakuje, aby napisać Wam to wszystko bez boleści. Myślę, że zrozumiecie. Ostatnie znane zdjęcie brata robione było krótko przed śmiercią. Adres podany z tyłu fotografii to Calle Jose Ingenieros 1149 Estafeta Nr 1 Ballester. Mieszkali więc Rodzice z Ryszardem w zachodniej części Buenos Aires.

Pamięć o Braciszku

Mama była całe życie po prostu w szoku i zablokowała szczegóły. Trzy małe kamyczki z jego grobu Rodzice mieli ze sobą całe życie i pochowane zostały wraz z kocykiem Ryszarda z prochami Mamy obok Tatusia na cmentarzu w Pointe Claire. To był mały kocyk, którym nakrywali go do łóżka w Argentynie.
Pytałam przez wiele lat wielu znajomych lotników, całą rodzinę Mamy i Tatusia. Nikt nie wiedział więcej niż to, że Ryszard umarł w Argentynie w tragicznym wypadku. Nawet "sercanki" - Mamy najbliższe przyjaciółki od lat szkolnych w Poznaniu - nie wiedziały więcej. Robiłam różne i liczne starania, aby odkryć co się stało, kiedy i gdzie itd. Przez wiele lat jeszcze przed śmiercią Mamy 11. lutego 2004, a nawet po Jej śmierci starałam się dowiedzieźć więcej o śmierci mojego brata. Mama całe życie pamiętała tylko, że umarł 15. sierpnia, roku ani miejscowosci nie wiedziała - zablokowała zupełnie z pamięci, czuła się pewnie winna, że nie uratowała go spod tego samochodu.
Według google, Villa Ballester jest około 30 km od Merlo i San Martin Coronado, leży jakoś niedaleko pomiędzy. Natchnęło mnie więc, że może Rodzice byli zapisani w parafii polskiego kościoła właśnie w San Martin Coronado. Na pewno czuli się Polakami, a nie znali języka hiszpańskiego. Napisałem więc do tego kościoła. Tamtejszy polski ksiądz opisał wyniki swoich starań.
Podobno pewna parafianka, która miała ponad 90 lat pamiętała, że pisali o tym okropnym wypadku i Braciszek był pewnie pochowany na cmentarzu dla biednych. Pamietała ona jeszcze moją Mamę. Ksiądz starał się znaleźć więcej szczegółów, ale był zdania, że ponieważ groby z cmentarzy dla biednych wykopywali zwykle po kilku latach, aby zużyć miejsca na nowo, Ryszarda szczątki juz były zapewne po prostu wyrzucone.
Na pewno Rodzicom było potrzebne poparcie innych Polaków w takim nieszczęśliwym czasie. Musiał ktoś (może właśnie z tej parafii) pomóc im przeprowadzić się z Villa Ballester.
Papiery pokazują, że po śmierci Ryszarda mieszkali w Quilmes na ulicy Mozarta 14, od listopada 1950. Przenieśli się więc, pewnie z pomocą kościoła polskiego, do wschodniej części Buenos Aires.
Od nieznanej mi zupełnie osoby otrzymałam niespodzianie w 2017 przez internet link do tej ulicy i jak wygląda. Podobno wiele nie zmieniło się. Napisała ta osoba, że załączony adres był blisko mieszkania jej Rodziców.
Przypadkowo w 2017, diakon z naszej parafii miał przyjaciela (też diakona), który poleciał do córki, która mieszkała jeszcze wtedy w Buenos Aires. Zainteresowała się ona bardzo historią mojego brata i jakoś niesamowicie odszukała świadectwo śmierci w szpitalu, gdzie zmarł Ryszard. Niestety niczego więcej nie mogła się dowiedzieć.
We wrześniu 2017, zorganizowaliśmy z Ianem liść pamięci na drzewie pamięci na cmentarzu Beechwood w Ottawie. Uczestniczyli, diakon z żoną, jego przyjaciel diakon z córką, która odnalazła świadectwo śmierci ze szpitala w Merlo, personnel z cmentarzu i bliska koleżanka. Śmierć Ryszarda bardzo kształtowała jak mnie wychowywano. Wiele moich pytań o moim wychowaniu ta sprawa objaśniła - dlaczego Mama mnie bardzo krótko trzymała i była bardzo wymagająca. Wymagała zawsze, żebym zadzwoniła od przyjaciół jak dojechałam, kiedy wrócę i jesli nie będę na czas, musiałam dzwonić. Bała się całe życie, że coś się na pewno stanie. Gdy wpadłam pod samochód po drodze do pracy, jak miałam 16 lat i plecy były pękniete, to Mama bardzo to przeżywała, tym bardziej, że od razu w szpitalu posłusznie zadzwoniłam do niej i powiedziałam co się stało i że jestem ok, tylko chodzić w tej chwili nie mogę.
Mama była bardzo pobożna i chodziła do kościoła zawsze, ale Tatuś nigdy, nawet na Boże Narodzenie nie poszedł. Nie wiem czy zawsze był taki, czy może czuł, że Bóg go opuścił, gdy Ryszard umarł. O Ryszarda śmierci nie mówiono w domu. Tatuś był już chory już na Parkinsona (i może nawet Alzheimera) jak mialam 12 lat, więc nie mógł mi powiedzieć dużo, a zresztą byłam za mała, żeby zrozumieć.
Historię Gazdów jest raczej trudno pojąć bez poznania historii śmierci małego Ryszarda. Jego śmierć rzuciła cień na ich życie - no i też moje.

Montreal

Zanim wyjechliśmy z Argentyny do Kanady urodziłam się w szpitalu angielskim w Buenos Aires, gdzie podobno był student medycyny Che Guevara.
Do Montrealu sprowadzili nas koledzy Tatusia z lotnictwa i Ciocia Hala, która już była na miejscu z Jurkiem. Musieliśmy oddać $1,000 długu za ich pomoc, więc nie było dużo pieniędzy na początku. Ja mialam 13 miesięcy i podobno załatwiłam moim obywatelstwem argentyńskim zezwolenie na przyjazd Rodziny, ponieważ limit (quota) dla polskich imigrantów był już bardzo zablokowany, a dla argentyńskich jeszcze nie.
Takie losy powojenne spotkały nasza rodzine.


Aktualizowane: